środa, 5 grudnia 2007

Przed ustawą

O ustawie wiele się mówiło. To były czasy, kiedy prywatne były warzywniaki, szewc, krawcowa. W zasadzie oficjalnie trudno było prowadzic prywatną działalność gospodarczą, choć przedsiębiorczość rodaków wykorzystywała każdą możliwość (niekoniecznie legalną) zadbania o swoje potrzeby i zrobienia interesu. Najczęściej dotyczyło to domowego przetwórsta mięsa, drobnych prac budowalanych (zużycie materiałów budowalanych na państwowych budowach było bardzo wysokie, bo publiczną tajemnicą było że wykorzystuje się je też do prywatnych budynków.
Trudno nawet było mieć o to pretensje, jak normalną drogą wielu materiałów po prostu nie można było kupić. Myślę że w dużej mierze przez te chore relacje rynkowe społeczna własność do dziś jest traktowana jak niczyja.

Pamiętam skecze i piosenki Laskowika z tamtych lat. "Badylarz" - synonim prywaciarza który z jednej strony jest pogardzany przez "inteligencję", z drugiej budzi zazdrość bo może sobie pozwolić na kupno wielu dóbr niedostępnych dla innych.

Jeszcze jedno przypomniało mi się z czasów socjalistycznych. Wiele towarów deficytowych na wolnym rynku miało dużo wyższą cenę niż w sklepie (tyle że były dostępne tylko dla wybranych). Tak było np. z samochodami. Dostępne na talony - po wyjeździe z salonu nie traciły jak teraz na wartości ale wręcz przeciwnie.
Historia oszczędzania na samochód też dobrze ilustruje realia tamtych czasów. Cena samochodu (malucha) to była rówowartość kilku rocznych pensji. Ktoś kto sytematycznie oszczędzał rzadko miał szansę uzbierać na samochód, bo trudno było nadążyć za wrostem cen, a oprocentowanie oszczędności było śmieszne w stosunku do inflancji.

Brak komentarzy: